Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie Armii Krajowej było jednym z najdłużej działających na terenie okupowanej Polski oddziałów partyzanckich, mającym na swym koncie ponad dwieście zwycięskich walk, stoczonych w okresie od 3 czerwca 1943 r. do 17 stycznia 1945 r. z dwoma ówczesnymi wrogami, na rozległym, ponad siedmiuset kilometrowym szlaku bojowym, rozciągającym się od Puszczy Nalibockiej za Niemnem, poprzez Puszczę Kampinoską za lewobrzeżną Wisłą i po samą Warszawę, aż na Ziemi Piotrkowsko-Opoczyńskiej, za Pilicą kończąc.

W skład tego zgrupowania dowodzonego w ostatnim etapie przez cichociemnego por. "Górę Dolinę" Adolfa Pilcha wchodziły:

- I batalion piechoty 78 Pułku Piechoty Strzelców Słuckich, pod dowództwem por. pil. "Dźwiga" Witolda Pełczyńskiego,
- szwadron zwiadu konnego, pod dowództwem ppor. "Bazara" Stanisława Bazarewskiego,
- 27 Pułk Ułanów AK im. Króla Stefana Batorego (początkowo jako konny zwiad) w składzie, tak jak przed wojną: czterech pełnych szwadronów liniowych i szwadronu CKM, zorganizowany i dowodzony przez chor. "Noc - Nieczaja" Zdzisława Nurkiewicza,
 - szwadron ckm 23 Pułku Ułanów Grodzieńskich pod dowództwem por. "Jara" Jarosława Gąsiewskiego.

Żołnierze tego zgrupowania, nazywanego początkowo Polskim Oddziałem Partyzanckim, wówczas pod dowództwem ppor. "Lewalda" - Kaspra Miłaszewskiego, a potocznie "Polskimi Legionami", pierwszą walkę z Niemcami, nazwaną Powstaniem Iwienieckim, stoczyli 19 czerwca 1943 r., atakując z zewnątrz i z wewnątrz silnie ufortyfikowany garnizon w mieście powiatowym Iwieniec, obsadzony przez kilkudziesięciu osobowy posterunek niemieckich żandarmów, dwie kompanie Luftwaffe, kompanię Wehrmachtu, i posterunek białoruskiej policji, do której oddelegowano kilkudziesięciu żołnierzy z konspiracji. W wyniku 18-godzinnej walki niemiecki garnizon został doszczętnie rozbity i zdobyty, około 50 Niemców głównie żandarmów zabitych, ujęto też około trzystu policjantów, z których część wstąpiła do naszego oddziału; zdobyto olbrzymie ilości amunicji i broni, a przede wszystkim uwolniono 20 aresztowanych członków AK i lekarzy żydowskiego pochodzenia. Zdobyczą obdarzono młodzież, która w całości opuściła zdobyte miasto, wstępując do oddziału.

Ów Polski Oddział Partyzancki powstał w porozumieniu z partyzantami sowieckimi, z którymi następnie dokonywał licznych wypadów na niemieckie placówki. Liczbę sowieckich partyzantów w Puszczy Nalibockiej oceniano wówczas od 10 do 20 000 ludzi.

Pierwsze pęknięcie w dobrej współpracy bojowej z "sojusznikami" nastąpiło podczas wielkiej niemieckiej pacyfikacji Puszczy Nalibockiej pod kryptonimem "Herman" przeprowadzonej w lipcu i sierpniu1943 r. Miała ona miejsce, już po czerwcowej uchwale KC BKP(b), nakazującej zwalczanie na tamtych terenach "polskich oddziałów nacjonalistycznych".

Do tej operacji Niemcy rzucili pięć dywizji Wehrmachtu i SS, w tym dywizję pancerną i lotnictwo. Polski oddział powstrzymał pierwsze natarcie nieprzyjaciela, ale wkrótce, po zwycięskiej walce został niespodziewanie, otoczony przez Niemców. Okazało się, że nasi "sprzymierzeńcy", którzy zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami mieli bronić pozycji na prawym i lewym skrzydle, bez uprzedzenia wycofali się w głąb puszczy.

W wyniku prowadzonych w głębi puszczy walk, które trwały ponad miesiąc, Polacy, przedzierając się małymi grupami na tyły wroga, zostali zdziesiątkowani, a ułani stracili w bagnach niemal wszystkie konie. Trzeba było organizować zgrupowanie od nowa. Reorganizacja przeprowadzona została sprawnie, przez nowo-mianowanego dowódcę Zgrupowania młodego, lecz energicznego komandosa, rodem ze Śląska, cichociemnego podporucznika "Górę" ("Dolinę") Adolfa Pilcha, nazwanego "Partyzantem Niepokonanym", pod którego bezpośrednim dowództwem oddział stoczył z nieprzyjacielem ponad dwieście zwycięskich walk, nie doznając ani jednej porażki. To on, i na równi z nim chor. "Noc"("Nieczaj") - Zdzisław Nurkiewicz, uchronili oddział od całkowitej zagłady. Na prośbę ppor. "Góry" Adolfa Pilcha Komenda Okręgu "Nów" z dniem 10 listopada 1943 r. mianowała dowódcą Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego, zwanego wówczas Polskim Oddziałem Partyzanckim im Tadeusza Kościuszki mjr. "Wacława" Wacława Pełkę, który funkcję tę pełnił tylko 22 dni, do 1 grudnia 1943 r.

Wspólną walkę przeciwko niemieckiemu okupantowi przerwała nieoczekiwanie zdradziecka napaść dokonana za zgodą I sekretarza KC BKP (b), późniejszego ambasadora ZSRR w Warszawie Pantielejewa Ponomarenkę dotychczasowych "sprzymierzeńców" na to zgrupowanie, przed świtem 1 grudnia 1943 r. Dwa dni wcześniej dowódca sowieckich partyzantów płk Dubow, zaprosił oficerów polskiego oddziału na odprawę wojenną. Pomimo uprzedzenia mjr "Wacława" przez chor. Nurkiewicza, o zamierzonej napaści sowietów na nasz obóz, major zdecydował się, wraz ze wszystkimi dowódcami pododdziałów, udać się na naradę. Nasi oficerowie, w asyście luzaków, nie ujechali konno nawet dwóch kilometrów, gdy zostali otoczeni przez sowieckich partyzantów i obezwładnieni. Jednocześnie mrowie sowieckich żołnierzy, którzy dotąd byli u Polaków codziennymi gośćmi, wtargnęło do ich warownego obozowiska przystępując do rozbrajania śpiących jeszcze partyzantów, pod groźbą rozstrzelania ujętych wcześniej dowódców, w razie stawiania oporu. Ujętych podstępnie oficerów przetransportowano później samolotem przez linię frontu i osadzono w Moskwie na Łubiance, a luzaków wcielono do sowieckiej partyzantki, z której po kolei uciekali.

Dowódca kawalerii chor. "Noc-Nieczaj" Zdzisław Nurkiewicz, pod pretekstem załatwiania furażu nie powrócił do obozowiska w dniu wyznaczonej "odprawy wojennej.". Gdy dowiedział się o tragedii, jaka rozegrała się na uroczysku nad jeziorem Kromań, natychmiast przystąpił do rozbrajania napotykanych sowieckich partyzantów. Do wieczora jego ułani ujęli w sumie siedemdziesięciu jeńców.

U jednego z nich znaleziono "rozkaz nr 7" wydany przez dowódcę brygady im. Stalina płk Gulewicza, nakazujący "rozbrojenie polskich legionistów i rozstrzeliwanie na miejscu opornych". Po kilku dniach do oddziału kawalerii dołączył, obejmując dowództwo, por. "Góra - Dolina", któremu udało się wyrwać z okrążenia wraz z kilkunasto-osobową grupą mołodeczańską.

Nie zdołali sowieci zniszczyć naszego zgrupowania, chociaż ocalały oddział liczył wówczas zaledwie 42 ułanów, a napastników było tysiące.
 
Od dnia podstępnej napaści walki na terenie Puszczy Nalibockiej przeciwko niemieckiemu okupantowi, całkowicie ustały. Sowieci jako pierwszoplanowe zadanie postawili przed sobą zniszczenie Polaków, którzy nie dali się rozbroić, to też atakowali ich dniem i nocą; nie mieli, więc czasu na walkę z Niemcami. Polacy natomiast wydostając się, w rozpaczliwych kontratakach, z nieustannych obław wczorajszych "sojuszników" nie mieli żadnych możliwości prowadzenia jednoczesnych walk i z Niemcami i z sowietami.
I właśnie wówczas, gdy zdawało się, że lada dzień, lada chwila, tysiące sowieckich partyzantów dopadnie garstki straceńców, którym do obrony brakowało już nie tylko sił, ale i amunicji, niespodziewany ratunek przyszedł z najmniej oczekiwanej strony. Oto sołtys jednej z puszczańskich wiosek przedstawił dowódcy przemarzniętych na 40 stopniowych mrozach i skrajnie wyczerpanych polskich partyzantów, zaskakującą propozycję niemieckich żandarmów z Iwieńca. Ich komendant - być może obawiając się, by zdesperowani Polacy nie powtórzyli zwycięskiego ataku na Iwieniec z 19 czerwca 1943 roku, by zdobyć amunicję - zwrócił się do naszego dowódcy z apelem, by zostawił żandarmów w spokoju i ich nie atakował. W zamian za spełnienie tej prośby gotów był zapewnić Polakom wzajemną neutralność na obszarze przyległym do Iwieńca i Stołpców, a ponadto, oferował sprzedaż amunicji, a nawet broni. Pikanterii tej propozycji dodawało głośne na Kresach wydarzenie sprzed pół zaledwie roku, kiedy to właśnie ów niemiecki garnizon w Iwieńcu został rozbity, a kilkudziesięciu-osobowa załoga tego właśnie posterunku żandarmerii wybita w pień, przez ten właśnie oddział polskich partyzantów!

Niedobitki spacyfikowanego polskiego oddziału i bez tego apelu nie były w stanie walczyć na dwa fronty, będąc ścigani, dniem i nocą przez tysiące sowieckich partyzantów. Po prostu nie było innego wyjścia. Nie mogli też opuścić tego terenu dopóki istniała nadzieja na ocalenie pojmanych współtowarzyszy broni. Innej alternatywy po prostu nie było: albo zginąć "na polu chwały" i zgodzić się na wymordowanie rodzin "polskich legionistów", albo skorzystać z tej nieprawdopodobnej propozycji, odbudować zgrupowanie, by następnie, przy nadarzając się okazji uderzyć na okupanta ze zdwojoną siłą. Przyjęcie, w warunkach wyższej konieczności, tej nieoczekiwanej propozycji, w pełni zaaprobowała Komenda Okręgu AK Nowogródek wyznaczając, zgrupowaniu nowe zadanie: ochronę polskich rodzin przed represjami i jednych i drugich oraz przejmowanie zbiegłych z sowieckiej niewoli naszych żołnierzy.
Próby przedarcia się na inny teren, by móc kontynuować walkę przeciwko Niemcom czynione przez nasz oddział, w okresie do maja, 1944 r. nie miały szans powodzenia. To też z pomocą przyszedł por. "Górze-Dolinie" jego kolega, również cichociemny mjr "Kotwicz" - Maciej Kalenkiewicz, usiłując w czerwcu dotrzeć do Puszczy Nalibockiej, na czele oddziału "Bagatelka". Niestety oddział ten został zaatakowany najpierw przez Niemców, następnie przez sowietów i w konsekwencji rozbity, a samemu majorowi, rannemu w tej bitwie, amputowano rękę. Ta nieszczęśliwa akcja stanowiła jeszcze jeden dowód, że w nowej sytuacji nie było możliwości zarówno wyrwania się z Puszczy Nalibockiej, jak i dotarcia do niej z zewnątrz.

Dopiero z chwilą pęknięcia frontu wschodniego i bezładnego odwrotu armii niemieckich z pod Moskwy, zostały stworzone warunki do przerwania tej narzuconej i niechcianej wojny rusko - polskiej i zerwnia lokalnego, nie spisanego nawet, porozumienia z iwieniecką żandarmerią.

Zgrupowanie nasze już nie czekając na zezwolenie Okręgu AK, po zlikwidowaniu w dniu 29 czerwca 1944 r., niemieckich placówek w Rakowie i Borku, nie mogąc, z uwagi na szybkie przesuwanie się na zachód frontu przemieścić się - jak wcześniej planowano - pod Wilno, wyruszyło w tym samym dniu na zachód. Kolumna wojska liczącego tysiąc niemal żołnierzy (dokładnie 861): "zmotoryzowana" piechota na wiejskich furmankach i ułani, wcale nie malowani, na koniach, rozciągała się na przestrzeni kilku kilometrów, co robiło wrażenie.

Maszerowaliśmy tego upalnego lata leśnymi i polnymi traktami, omijając, jeśli to było możliwe z dala ruchliwe szosy, którymi przewalały się rozbite niemieckie oddziały. Pomimo to dochodziło do walk z nimi. W Proście zostaliśmy zaatakowani przez oddziały RONA w wyniku, którego dwóch naszych żołnierzy zostało zabitych i aż 12 rannych.

Po przeprawie wpław Bugu, w Dzierzbach na placu apelowym por. Góra - Dolina już oficjalnie ogłosił przed frontem żołnierzy i miejscowej ludności, koniec niechcianej wojny sowiecko - polskiej i kontynuację walki z Niemcami. Zaraz po tym, ubezpieczenie 3 szwadronu ostrzelało nadjeżdżający samochód zabijając kierowcę i niemieckiego hautmana, z ważnymi dokumentami, a ułani 2 szwadronu rozstrzelali czterech niemieckich żandarmów z Rakowa wziętych jako zakładników. W dalszym marszu, na Podlasiu zagarnęliśmy Niemcom pokaźny kontygent krów przeznaczony dla Wehrmachtu.
<!-- ##### -->
Niebywałym wyczynem por. "Góry - Doliny" stała się przeprawa całego zgrupowania, w biały dzień, bez jednego wystrzału, przez most na Wiśle obstawiony czołgami. Zaiste tak omamić komendanta twierdzy Modlin płk. von Bibera, nie zdołałby zapewne nawet ów sławetny szewc Fridrich Wilhelm Voigt, znany z książki pt "Kapitan z Köpenick" Carl Zuckmayera.

Oto 26 lipca 1944 r. przy coraz wyraźniejszych odgłosach kanonady artyleryjskiej nadciągającego frontu, gdy w strumieniu niekończących się wojsk niemieckich i ich satelitów znalazł się niewielki odstęp, z bocznej drogi od strony Okunina, na szosę wiodąca do Warszawy bezczelnie wkroczyła jednostka, która nie figurowała w żadnej ewidencji wojsk hitlerowskich, ani ich sprzymierzeńców. Było to nasze Zgrupowanie Stołpecko - Nalibockie. Kolumnę prowadził cichociemny por. "Góra Dolina" Adolf Pilch, wraz ze swym zastępcą, cichociemnym por. "Kulą" Franciszkiem Rybka. Za nim z bronią maszynową, granatnikami i moździerzami trzy kompanie I baonu 78 Pułku Piechoty Strzelców Słuckich, pod dowództwem por. pil. "Dźwiga" Witolda Pełczyńskiego.

Za piechotą tabory, a dalej, ułani, wcale nie malowani, na koniach. Cztery pełne szwadrony liniowe, pluton łączności, kwatermistrzostwo, szpital polowy… To w pełnym składzie 27 Pułk Ułanów z Nieświeża, im. Króla Stefana Batorego , dowodzony przez niepokornego zagończyka, chorążego - rotmistrza "Noc - Nieczaj" Zdzisława Nurkiewicza. Za kawalerią kwatermistrzostwo z ppor. "Jastrzębiem" z Aleksandrem Wolskim, duszpasterstwo, z naszym kapelanem ks. "Pracz" Hilarym Praczyńskim, któremu w Kampinosie, w Laskach będzie dzielnie sekundował ks. Stefan Wyszyński, przyszły Prymas Tysiąclecia.

 Na widok polskich żołnierzy w przedwojennych mundurach nowodwarzanie dosłownie oszaleli. Wybiegali z domów, obrzucali nas kwiatami przynosili wodę, chleb, papierosy… Napróżno żołnierze ostrzegali:
- "Wracajcie do domów, może tu być gorąco".
Wzdłuż kolumny galopowali łącznicy "Góry - Doliny" ułani "Maciejka" Franciszek Kosowicz i "Niedźwiedź" Stanisław Myślicki, przekazując dowódcom pododdziałów rozkaz:
- "Bez komendy nie otwierać ognia!"

Dopiero przed mostem przez Wisłę, Niemcy zatrzymali kolumnę intruzów, a po obu stronach ulicy zajęły stanowiska opancerzone transportery. Z tej odległości wydawały się nam nie straszne. Żołnierze w ciągu dwóch godzin postoju zdążyli z granatnikami i wiązkami granatów dyskretnie przemieścić się w kolumnie. Gdyby jednak fortel por. "Góry" się nie udał i Niemcy nie dali by się nabrać, doszłoby do masakry!

Do dzisiaj historycy głowią się, jak to było możliwe by tysięczny niemal oddział partyzancki w biały dzień bez jednego wystrzału przeszedł, przez most na drugi brzeg Wisły?

Podejmując taką decyzję nie bez racji por. "Góra-Dolina" mówił: "żadnemu przeciętnie inteligentnemu niemieckiemu dowódcy nie przyjdzie do głowy, by jakikolwiek wrogi oddział nieprzyjacielski mógłby sobie tak bezczelnie zakpić z niemieckiej potęgi".
Na miejsce, przed most, przybył zaalarmowany sam komendant twierdzy Modlin płk. von Biber, do którego udali się, jako parlamentariusze: por. "Kula" - Franciszek Rybka, chor, "Wyżeł" - Stefan Andrzejewski, kwatermistrz ppor. "Jastrząb" - Aleksander Wolski, ze swym zastępcą wachm. "Zarembą" - Aleksandrem Bibikiem, który nie rozstawał się z bronią od 17 września 1939 r.

Rozmowy przeciągały się, von Biber żądał stanowczo okazania jakiegokolwiek dokumentu, z którego by wynikało czarno na biaoym, że żołnierze w polskich mundurach, to istotnie ich sprzymierzeńcy, a nie "Polnische Banditen".

Takiego dokumentu oczywiście nie było!

W pewnej chwili do komendanta Modlina podszedł oficer sztabowy w randze majora meldując, że na szosie prowadzącej do Modlina utworzył się kilkunasto - kilometrowy korek; wycofujące się oddziały frontowe napierają, żądają otwarcia drogi na most w Nowym Dworze.

Płk Biber zdawał sobie sprawę, że por. Pilch nie zostawił mu szerszego pola manewru. Komendant Modlina mógł w tej sytuacji albo przepuścić Polaków przez most, albo otworzyć do nich ogień. O wycofaniu polskiej kolumny marszowej z Nowego Dworu nie mogło być już mowy, gdyż wszystkie drogi tam prowadzące były zatłoczone przez napierające kolumny rozbitych na froncie jednostek niemieckich.

Nieoczekiwanie chor. Wyżeł w oficerze sztabowym, który domagał się otwarcia drogi na most, rozpoznał swego przełożonego z lat I wojny światowej, o nazwisku von Waldan Jaster, w którego regimencie walczył na froncie francuskim. Po wymianie kilku zdań von Jaster to potwierdził; towarzysze broni z lat I wojny światowej omal się nie uściskali. Pułkownik Von Biber, już nie żądał od por. Kuli okazania dokumentów. Ba zaproponował nawet uzupełnienie zaopatrzenia oddziału w broń i amunicję. Doga przez most była otwarta!

 Po przejściu na drugi brzeg Wisły, na postój zatrzymaliśmy się w Dziekanowie Polskim gdzie nawiązany został kontakt z kpt. Szymonem Józefem Krzyczkowskim, komendantem VIII Rejonu AK.

Rozsądek nakazywał natychmiast wymaszerować stamtąd do Puszczy Kampinoskiej. Płk von Biber mógł bowiem otrzymać w międzyczasie informacje, że w marszu zza Niemna, zgrupowanie to zlikwidowało niemieckie garnizony w Rakowie i Borku, stoczyło pięć walk z napotkanymi oddziałami RONA i Wehrmachtu, przejęło też przy okazji pokaźne stado bydła przeznaczonego dla wojsk III Rzeszy, rozwaliło w Dzierzbach nad Bugiem niemiecki samochód, zabijając ich hauptamana i rozstrzelało czterech ich żandarmów.

Jednak por. Pilch uznał za słuszną sugestię płk. Kuczaby z KG AK, by nawet z narażeniem całego zgrupowania, wykorzystać sytuację i pobrać ile się da z twierdzy modlińskiej broni i amunicji. Tym razem przejęto broń od nieprzyjaciela bez walki, w sytuacji, gdy nie było stanu wyższej konieczności. Min. Dzięki tej decyzji Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie - jak się okazało - dysponowało mniej więcej połową całego uzbrojenia powstańczej Warszawy!

W dniu 29 lipca 1944 r długa kolumna świetnie wyekwipowanych, doskonale uzbrojonych i zahartowanych w bojach żołnierzy w przedwojennych mundurach Wojska Polskiego, wyruszyła z Dziekanowa Polskiego i przecinając szosę Warszawa - Modlin dotarła do Puszczy Kampinoskiej. W ciągu dwóch dni i nocy przybyli z dalekich kresów Rzeczypospolitej ułani i strzelcy por. "Góry - Doliny", korzystając z informacji żołnierzy miejscowej konspiracji, oczyścili rozległy teren puszczy z punktów niemieckiej straży granicznej i posterunków żandarmerii wyzwalając z pod wszechwładnej władzy gubernatora Hansa Franka, a także po części i nadprezydenta Prus Wschodnich Ericha Kocha zamieszkałą tam ludność z pod okupacji. Ostatnim aktem wyzwolenia tego terenu przez nalibockich żołnierzy z pod Iwieńca, było brawurowe zdobycie porankiem 31 lipca 1944 r. wsi Aleksandrów, w której kwaterowała kompania Wehrmachtu przez 3 kompanię por. "Helskiego" - Jerzego Piestrzyńskiego oraz 1 i 2 spieszone szwadrony pod dowództwem chor. "Noc" - Zdzisława Nurkiewicza. W wyniku świetnie przygotowanego i błyskawicznie przeprowadzonego, z wykorzystaniem atutu zaskoczenia, ataku na Aleksandrów niemiecka kompania Wehrmachtu została doszczętnie zniszczona ponosząc straty: około 50 zabitych i pięciu wziętych do niewoli, bez żadnych strat z naszej strony.

Ta zwycięska walka miała to olbrzymie znaczenie dla morale "Doliniaków", którzy przez następne dwa miesiące Powstania Warszawskiego nieustannie atakując i odpierając ataki nieprzyjaciela będą odnosić same zwycięstwa.
 
Na wyzwolonym terenie, w przededniu wybuchu Powstania Warszawskiego, powstał kawałek wolnej Polski, nazwany przez zdobywców "Niepodległą Republiką Partyzancką", przemianowaną po wojnie na "Niepodległą Rzeczypospolitę Kampinoską". Obejmowała ona 24 wioski, które znalazły się w zasięgu władzy powstańczej. Po południu tego dnia tj. 31 lipca, por. Dolina przekazał dowództwo nad swoim zgrupowaniem kpt "Szymonowi" - Józefowi Krzyczkowskiemu - komendantowi VIII Rejonu A.K. Zgrupowanie nasze przyjęło formalnie nazwę "Pułku Palmiry - Młociny", w skład, którego wszedł też miejscowy batalion piechoty por. Janusza. Tak powstał warowny obóz, do którego ściągały oddziały z sąsiednich rejonów: por. Porawy, ppor. Orlika, por. Lawy, por. Jurka, por. Marysia, ppor. Puchały, ppor. Jurewicza, por. Rana i ppor. Teocha. Zgrupowanie nasze przekształciło się w"Grupę Kampinos" liczącą w różnych okresach od tysiąca do trzech tysięcy żołnierzy.

Wszyscy historycy są zgodni, że bez Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK powstanie, tego warownego obozu, w czasie Powstania Warszawskiego byłoby niemożliwe. Od siebie dodam, że tak samo niemożliwe byłoby utrzymanie w swoich rękach, przez bite dwa miesiące tego rozległego terenu, bez ochotników "Kampinosiaków", którzy do oddziału ściągali gromadnie nie tylko z pobliskiego Leszna, ale też z najodleglejszych okolic i z samej Warszawy.

Następnego dnia po rozgromieniu przez nas kompanii Wehrmachtu w Aleksandrowie, to jest 1 sierpnia 1944 r., po ogłoszeniu godziny "W" kpt. Szymon postanowił wykonać wcześniej powierzone mu zadanie zdobycia lotniska bielańskiego własnymi siłami , dopiero co utworzonego z mieszkańców okolicznych wsi batalionu którego dowództwo objął por. Janusz. W jego skład wchodziły dwie niepełne kompanie zmobilizowanych dzień wcześniej żołnierzy, niedostatecznie uzbrojonych i nie ostrzelanych w boju. Obsada lotniska w tym czasie składała się z załóg znajdujących się tam samolotów bojowych i około 700 żołnierzy niemieckiej piechoty. Teren otoczony został licznymi gniazdami CKM, artylerii przeciwpancernej i przeciwlotniczej; w pobliskim Boernerowie znajdowała się w dodatku silna grupa pancerna, składająca się z kilkudziesięciu czołgów i samochodów pancernych.

Decyzję o zaatakowaniu lotniska w godzinie "W" to jest o siedemnastej, kpt. "Szymon" podjął nie czekając na przybycie na miejsce koncentracji naszego zgrupowania, które zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami znajdowało się w tym czasie na kwaterach na linii Wiersze - Krogulec - Kiścinne - Roztoka, a więc w odległości około 20 kilometrów od miejsca koncentracji. Por. "Góra - Dolina" mógł ze swym wojskiem przybyć na miejsce najwcześniej w ciagu 4-5 godzin po wybiciu godziny "W".

Niestety, z czym się zresztą liczył kpt "Szymon", natarcie nie powiodło się, szturmujący lotnisko musieli wycofać się z pola walki z dużymi stratami. Jeszcze tego samego dnia "Szymon" postanowił ponowić natarcie na lotnisko wszystkimi siłami, to też nazajutrz, to jest 2 sierpnia 1944 r. daleko przed świtem uderzył ponownie na lotnisko tym razem z naszą piechotą i spieszonym szwadronem CKM. Atak trwał od świtu do godzin popołudniowych, niestety bez powodzenia. Nacierający nie osiągnęli celu, ponosząc dotkliwe straty. Tym razem o zaskoczeniu Niemów nie mogło być mowy. W szturmie na lotnisko bielańskie poległo, obok kpt. "Karasia", por. "Janusza" i por. Helskiego: 26 szeregowych; 46 zostało rannych.

Natomiast ułani 2 i 3 szwadronu pod dowództwem chor. "Noc -Nieczaja" Zdzisława Nurkiewicza, ubezpieczający szturm na lotnisko od strony Modliła odnieśli sukcesy niszcząc kilkanaście samochodów ciężarowych i osobowych i zabijając ich załogi, przy własnych stratach 1 zabity (uł. Kazimierz Miron) i 2 rannych.

W walce o lotnisko bielańskie został ciężko ranny kpt. "Szymon". Nie mogąc w tym stanie dowodzić, został przetransportowany do szpitala w Laskach, przekazując dowództwo nad wszystkimi oddziałami walczącymi na terenie "Niepodległej Republiki Partyzanckiej" pod nazwą "Grupa Kampinos" cichociemnemu por. Adolfowi Pilchowi ps. "Dolina", sam zaś pozostał nadal komendantem VIII Rejonu.

Przekazanie dowództwa kpt. "Szymon"potwierdził na piśmie:

D-ca Pułku Palmiry Młociny
wys. 8.8.1944

Do Por. Doliny

W związku z tym, że nie mogę normalnie dowodzić oddziałami walczącymi, przekazuję Panu dowodzenie bojowe oddziałami VIII rejonu. Poza tym zawiadamiam Pana, że na skutek rozkazu D-twa A.K. L 15/III z 7.VIII.44 godz. 20.15 wszystkie oddziały na terenie Puszczy Kampinoskiej zostały podporządkowane mnie, a tym samym Panu. Organizować je Pan będzie według własnego uznania. Przesyłam Panu odpis rozkazu K.G.

Szymon Kapt.
Dowódca Pułku
<!-- ##### -->
Na krańcach tego warownego obozu Niepodległej Republiki Partyzanckiej trwały niemal codziennie walki zaczepne i obronne. Nazajutrz, po załamaniu ataku na lotnisko, odparty został niemiecki atak, w dniu 3 sierpnia 1944 r, na nasze pozycje pod Truskawką. Resztki atakujących wycofały się po kilkugodzinnej walce, zostawiając na polu bitwy, które nazwaliśmy "Psim Polem": 70 zabitych i 19 rannych, przy naszych stratach: 7 zabitych i 13 rannych. W podobnych proporcjach nieprzyjaciel ponosił straty atakując kwatery ułanów pod Kiścinnem, gdzie przy naszych stratach 1 zabity i 1 ranny, zginęło 140 Niemców; pod Brzozówką, Leoncinem, Krogulcem, Mariewem, Zaborowem, Kocargami, Rybitwą, Janówkiem, w Piaskach nad Wisłą.

Głośnym stał się brawurowy, okrężny wypad "Doliny" z 2 na 3 września 1944 r. na czele 84 ochotników z piechoty, uzbrojonych wyłącznie w broń maszynową i granaty na dwa bataliony RONA, które zajęły pozycje przed Truskawiem. W wyniku tego wypadu, kończącego pięciodniowe walki pozycyjne na linii Truskaw - Sieraków - Pociecha, "Doliniacy" doszczętnie rozbili dwa bataliony RONA, zabijając 250 nieprzyjaciół i 100 raniąc. Zdobyto wówczas i zniszczono wszystkie działa artylerii nieprzyjaciela, oprócz jednego, które udało się przeciągnąć do Wiersz. Zdobyto też radiostację z akumulatorami, cekaem, 13 erkaemów 2 ciężkie moździerze, kilkanaście pistoletów maszynowych.

Ułani pozazdrościli tego sukcesu swym kolegom z piechoty, to też nazajutrz chorąży "Nieczaj" wraz ze swym zastępcą ppor. "Dąbrową" - Zygmuntem Kocem na czele 2 szwadronu, pozostawiając konie w lesie, uderzył na wieś Marianów, w której kwaterował jeszcze jeden batalion RONA. Ostatnia jednostka niemiecka mająca za zadanie oczyszczenie Puszczy Kampinoskiej" z oddziałów Armii Krajowej została rozbita.

Przez cały ten czas, aż do nieszczęsnej bitwy pod Jaktorowem, żołnierze tej partyzanckiej republiki, pod dowództwem por. "Doliny", dostarczając powstańczej stolicy broni, amunicji, żywności, a przede wszystkim zahartowanych w bojach żołnierzy, nieustannie atakując nieprzyjaciela, lub odpierając jego będą odnosili same zwycięstwa.

Dopiero po dwóch nieudanych atakach, przerzuconej do Warszawy naszej piechoty, na Dworzec Gdański przeprowadzonych w drugiej połowie sierpnia przez mjr "Okonia" - Alfonsa Kotowskiego, podczas których padło ponad trzystu żołnierzy nalibockich, przejął on, po powrocie do puszczy, od "Doliny" dowództwo nad "Grupą Kampinos", przy czym "Dolina" został nadal dowódcą stanowiącego trzon "Grupy Kampinos" pułku "Palmiry - Młociny" i jednocześnie zastępcą majora…Ci Doliniacy, którzy przeżyli ataki na Dworzec Gdański będą pod dowództwem por. "Dźwiga" - Witolda Pelczyńskiego i ppor. Edwarda Bonarowskiego bronili do końca powstania "Poniatówki" czyli Gimnazjum im. ks. Józefa Poniatowskiego.

Dla tych Doliniaków, którzy zostali w Kampinosiem, powstanie nie skończyło się z chwilą kapitulacji Warszawy:
"My poddawać się nie przywykłszy" - jak mawiali oni w trudnych chwilach.

Gdy Powstanie Warszawskie konało, Niemcy skoncentrowali na obrzeżach puszczy potężne siły p.n. "Sternszhnuppe" - "Spadająca Gwiazda". Pozostanie tam nie miało sensu, to też "Grupa Kampinos" wyruszyła 27 września 1944 r. w kierunku Gór Świętokrzyskich. 29 września 1944 r. mjr Okoń zatrzymł kolumnę pod Jaktorowem, nieopodal Żyrardowa,, na całodzienny postój przed torami kolejowymi, na otwartej przestrzeni, co nieprzyjaciel natychmiast wykorzystał.

Najpierw zaatakował nas dwukadłubowy samolot, który z niskiej wysokości siał spustoszenie ostrzeliwując z karabinów maszynowych. W otwartym terenie nie sposób było się ukryć. Gdy został strącony zmasowanym ogniem, , na tory kolejowe wtoczył się pociąg pancerny, otwierając ogień ciężkiej artylerii. Powstało piekło na ziemi. Po południu do ataku ruszyła piechota i broń pancerna - czołgi. Nasz 3 szwadron otrzymał od dowódcy 27 p. uł. chor. Nieczaja Zdzisława Nurkiewicza rozkaz osłony przedzierających się z okrążenia pododdziałów do odwołania. Odwołania nie było.

Dowódca szwadronu pchor. Sum Narcyz Kulikowski rozkazał zająć stanowiska w małej rzeczułce, czy rowie melioracyjnym, ciągnącym się równolegle do Żyrardowa. Przed zmierzchem, ruszyła szarża pozostałych szwadronów naszej kawalerii. Padają zabici i ranni, rannym zostaje m.in. w czasie szarży sam dowódca pułku ułanów rotmistrz "Nieczaj" - Zdzisław Nurkiewicz, który jednak utrzymał się na koniu. W parowie odpieramy nieustanne ataki, ale do zmroku zostaliśmy otoczeni ze wszystkich stron i odcięci od naszych koni. Raz po raz ktoś osuwa się do wody na dno rowu. Giną szef szwadronu plut. Kostek Pietrucki, dowódca taczanki lkm II plutonu kpr Osa Stanisław Borysewicz, Józek Jarmułkiewicz, Olek Lenczewski, Zygmuś Boczkowski, Józek Tulejko... Zostają ranni d-ca II plutonu "Kaszub Brunon Dawidowski, i z-ca d-cy szwadronu wachm. Czesław Juchniewicz... Ciężko ranna pod Jaktorowem zostaje bohaterska łączniczka - harcerka, żołnierz AK z Iwieńca, sanitariuszka "Maratonka" Wanda Mikucka… Dopiero przed północą dowódca 3 szwadronu wskazał kierunek przeciwnatarcia na Żyrardów. Nie przebiegliśmy kilkunastu kroków, gdy wpadliśmy w krzyżowy ogień karabinów maszynowych. Od pierwszej serii zginął nasz dowódca szwadron st. wachm pchor. "Sum" Narcyz Kulikowski, pośmiertnie mianowany podporucznikiem Ciężko ranny został dowódca 1 plutonu plut. "Wierny"- Bolesław Mostowski, którego z pchor. Józefem Mioduszewskim ps. Kłos, wynieśliśmy z pola walki, ukrywając w stogu skoszonego żyta. Własowcy podpalali co drugi stóg. Okazało się, że Mostowski był ukryty w tym pierwszym. Przeżył i założył rodzinę w pobliskim Międzyborowie.

Ułani 3 szwadronu w nieustannych kontratakach zostali rozczłonkowani. Ci, co przeżyli dopiero około godziny drugiej po północy przedarli się z pacyfikowanego obszaru. Część z nich zmierzała z powrotem do Puszczy Kampinoskiej, pozostali w trzech grupach z wachm. "Wirem" -Antonim Burdziełowskim, pchor. "Kłosem" - Józefem Mioduszewskim i st. uł. Marianem "Żbikiem", dopiero następnej nocy przeskoczyli tory, kierując się do lasów piotrkowsko - opoczyńskich.

Z pośród ocalałych z pogromu, por. Dolina zebrał wokół siebie około dwustu żołnierzy, z których sformował kompanię piechoty pod dowództwem st. sierż "Opończy" Waleriana Żuchowskiego i szwadron kawalerii. chor. Nieczaja.

Po przeprawieniu się przez Pilicę, "Dolina" pozostawił piechotę i z kawalerią dokonał głębokiego zagonu, pod Żyrardów zamierzając osiągnąć Kampinos, by zgarnąć tych żołnierzy, którzy tam powrócili. Po drodze, atakował Niemców urządzając zasadzki na ruchliwych szosach, między innymi pod Pieńkowem i Wolą Pękoszewską gdzie pozostawiono kłębowiska rozbitych samochodów, które podpalono.

Niestety nie sposób było przerwać kordonu nieprzyjaciela na linii Błonie - Sochaczew, to też szwadron kawalerii zawrócił i w dniu 24 października 1944 r. dołączył do 25 Pułku Piechoty AK Ziemi Piotrkowsko Opoczyńskiej dowodzonego przez mjr "Leśnika" Romana Majewskiego, tworząc w nim III batalion zwany "Kampinos". Z tym partyzanckim zgrupowaniem "Doliniacy" przez 18 dni brali udział w codziennych walkach , przebijąc się z kolejnych obław: pod Białym Ługiem, Bokowem, Hutą, Wincentowem - Kazanowem. W tej ostatniej walce 25 pułk doznał poważnych strat i został rozformowany.

W okresie od 12 listopada 1944 r. żołnierze naliboccy walczyli jako Szwadron Ułanów Doliny, przemierzając Ziemię Piotrkowsko - Opoczyńską wzdłuż i wszerz, maszerując śladami oddziału majora Hubala - Henryka Dobrzańskiego. Z chwilą, gdy ruszył front z nad Wisły, "Dolina" rozwiązał oddział. W ostatnim dniu walki, 17 stycznia 1945 r., w jego oddziale było nas siedemnastu.

Rozwiązując oddział dalekowzroczny "Dolina" wykorzystał doświadczenia wypróbowane na Kresach polecając grupie partyzantów podjęcie służby w powstającej Milicji Obywatelskiej w Opocznie. Gdy skierowani tam Doliniacy uzyskali informacje o mających nastąpić aresztowaniach żołnierzy AK , uprzedzili ich i razem z nimi powrócili do lasu, pozostawiając w służbie MO kilku ułanów, dla utrzymywania łączności. Jeszcze wojna trwała gdy "Doliniacy", z końcem marca 1945 r. utworzyli konny szwadron, którego dowódcą został ułan z 3 szwadronu, pchor. Kłos - Józef Mioduszewski, odtąd występujący pod nowym pseudonimem: "Szum", "Zawieja". W miarę przybierającej na sile fali prześladowań żołnierzy AK powstawało coraz więcej grup zbrojnych przeciwstawiających się prześladowaniom NKWD i władz bezpieczeństwa. Dowództwo nad nimi przejął legendarny dowódca partyzancki Stanisław Burza - Karliński, ostatnio mianowany do stopnia generała brygady, który zorganizował 25 pułk piechoty Ruchu Samoobrony Armii Krajowej i Narodu. Szwadron kawalerii "Kłosa" został wcielony do tego pułku jako 6 kompania (szwadron).

W okresie od dnia 3 czerwca 1943 roku, czyli od chwili sformowania oddziału, do dnia 17 stycznia 1945 roku, w którym to dniu Zgrupowanie Stołpecko - Nalibockie zostało rozformowane, a więc w ciągu 588 dni walk, żołnierze tej jednostki partyzanckiej stoczyli z nieprzyjacielem 235 walk, ( z czego 231 zwycięskich) na ponad 700 - kilometrowym szlaku bitewnym, na którym pozostawili trwały swój ślad - 720 grobów swych towarzyszy broni.
 
Marian Podgóreczny

2012-02-24

Za: http://www.muzeum-ak.pl/slownik/formatka.php?idwyb=25